Pierwsze odcinki zapowiadały się niesamowicie, potem jak już pojawił się anioł w pełnej krasie i wampirze tematy, to znacząco forma serialu opadła, szkoda.
Fakt, że kiedy stało się już jasne, że chodzi o wampira (swoją drogą zabawne, że to słowo ani razu nie padło, przecież rzecz dzieje się współcześnie i tak jak rozumiem że ksiądz i jego fanatyczni poplecznicy nie dopuszczali do siebie takiej możliwości, tak nie pojmuję jak żaden z reszty bohaterów mógł o tym nie wspomnieć) "nadnaturalna" część serialu właściwie siadła. Ale za to zaczęła się wtedy rozwijać część psychologiczna, która moim zdaniem była bardzo dobra.
Wampir nie padło bo religijna część społeczności wolała w nim widzieć anioła a ta racjonalna nie dopuszczała do siebie myśli, że to jakiś nadprzyrodzony wampir i szukała racjonalnego wyjaśnienia w wirusie czy innym takim.
Też mi to przeszkadzało, że nikt nie wspomniał o wampirze ani słowem ;) Zgadzam się, że część to chciała racjonalnie wytłumaczyć, a co do wierzących to tłumaczę sobie to tak, że 1. zobaczyli "anioła" dopiero na samym końcu, 2. wielu z nich zaczęło zdrowieć, młodnieć no i 3. ta szalona babka na wszystko sypała cytatami z Biblii ;) Dodatkowo, wytłumaczyli trochę na końcu, dlaczego ten ksiądz go wziął na wyspę i to mnie bardziej przekonało. Bo najmniej rozumiałam jak on widząc tego stwora, mógł stwierdzić, że to anioł ;) no ale miał swoje motywy, a potem pewnie sam chciał przekonać siebie i innych, że robi dobrze.
Ksiądz podczas spowiedzi wspomina pierwsze spotkanie z "aniołem" w jaskini i mówi, że ujrzał na jego rękach boskie znamiona. Może to konkretnie nie Lucyfer, ale jakiś inny upadły anioł lub demon.
To wyjaśnia czemu rozsądniejsi mieszkańcy wyspy nie nazwali go wampirem. Chociaż z drugiej strony, nie widzieli go z bliska tak jak prałat, więc aż się prosi by na widok pijącej krew bestii bez zbędnego zagłębiania się nazwali go wampirem.
A z boskimi znamionami nie chodziło czasem po prostu o stygmaty? Które u tego konkretnego demona mogły być wynikiem tego, że był gdzieś w tej jaskini przykuty.
Nie mówił nic o stygmatach, ani nie było ich widać. A sam demon nie wydawał się być do czegokolwiek przykuty.
Ja tą scenę zrozumiałam tak, że gdy wampir poił go swoją krwią z przeciętego nadgarstka, to ksiądz zinterpretował tą ranę jako stygmat. Już wtedy chciał w nim widzieć bożego wysłannika, a nie mrocznego stwora i wszystko kojarzyło mu się religijnie.
Głównie dlatego, ze jego ukochana była już stara i miała Alzheimera i chciał jej pomóc.